Kiedy zaczynałam przygodę w Skopje, do wielu rzeczy musiałam się przyzwyczaić. Do zasad poruszania się po chodniku, obowiązujących pieszych i motocyklistów. Do macedońskiej teorii względności. Różnych teorii antykwizujących i/lub modernizujących Macedonię. A także do administracyjnego chaosu.
Po pół roku mieszkania w stolicy Macedonii, niewiele rzeczy już mnie dziwiło. Jednak że koniec świata zacznie się od niewielkiego opadu śniegu w Grecji – tego nie przewidziałam.
Wizz Air – narodowe linie Macedończyków
– Wizz Air jest narodowym przewoźnikiem Macedończyków – śmieje się Ivana, siedząca naprzeciw mnie na lotnisku Berlin Schönefeld. Jest 6 stycznia 2017 roku, wczesne popołudnie. Następnego dnia prawosławni obchodzą święta Bożego Narodzenia, Božik. Dziś przypada Badik, czyli Wigilia.
Ivana wraz z mężem i kilkuletnim synkiem, drzemiącym w wózku, spieszą do Skopje na odświętną wieczerzę.
– Macedonia nie ma własnych linii lotniczych. Wizz Air jest najtańszy i obsługuje najważniejsze połączenia. Latają do Niemiec, do Austrii. Do Malmö, Zurichu i Londynu. Tam pracują Macedończycy, którzy dostali pozwolenie albo mają dwa obywatelstwa.
Po chwili dołącza do nas mąż Ivany, stawiając na stoliku dwa kawałki sernika. Jeden przysuwa do mnie, zachęcając do spróbowania. Musimy mieć dużo siły na czekanie! Obie z Ivaną odruchowo spoglądamy na tablicę odlotów, szukając wzrokiem Skopje. Nic się nie zmieniło, przewidywane opóźnienie nadal wynosi ponad dwie godziny.
Diaspora na lotnisku
Humory mimo wszystko nam dopisują. Małżeństwo dzieli się ze mną najświeższymi wiadomościami od rodziny. Skopje ściął mróz, ulice przypominają lodowiska, a drogi zniknęły pod śniegiem. Dzień wcześniej odcinek autostrady Skopje-Veles został na parę godzin całkowicie zablokowany z powodu warunków atmosferycznych, a podróżujący utknęli w trasie bez informacji.
Kiedy wyrażam głośno swoją obawę, czy zdążę na autobus z lotniska i czy on w ogóle kursuje, Ivana kręci głową. – Nie masz się o co martwić, mamy samochód na lotnisku, podwieziemy cię! W parę minut później mam już zaproszenie na postną sarmę i ajwar.
Co chwila ktoś podchodzi i zadaje po angielsku pytanie lub rzuca mechaniczne I’m sorry po potrąceniu bagażu. W co drugim przypadku, kiedy tylko powracamy do prowadzonej po macedońsku rozmowy, przypadkowy przechodzień wybucha śmiechem. Исто за Скопје? (Również do Skopje?). Odnoszę wrażenie, że cała macedońska diaspora z Berlina zgromadziła się na lotnisku Schönefeld.
Wizz Air – świąt nie będzie
Gdy ogłoszony zostaje komunikat, by pasażerowie lotu do Skopje ustawili się przed stanowiskiem rejestracji bagażu, również podchodzę do bramki. Strażnik cofa mnie jednak, mówiąc, że podróżujących z bagażem podręcznym nie obowiązuje check-in, a kontroli bezpieczeństwa jeszcze nie przeprowadzą. Wzruszam ramionami. I nawet kolejne znikające z rozkładu loty węgierskiego przewoźnika nie przepowiadają mi nadchodzącej katastrofy.
Dokładnie w momencie, w którym za ostatnim odprawionym pasażerem zamyka się bramka, z tablicy znika lot do Skopje. Część oczekujących uznaje, że lot jednak nie będzie opóźniony aż tak bardzo. Poniekąd mają rację.
Macedońskie rozmowy momentalnie milkną, gdy „Skopje” powraca na tablicę. Z dopiskiem. Odwołany.
Mija kilkanaście minut, nim zdezorientowanym niedoszłym podróżującym przekazany zostaje komunikat, by po więcej informacji zgłosili się do odpowiedniego okienka. Nie rzucam się z tłumem we wskazanym kierunku, wraz z Ivaną zdając się na moc poczty pantoflowej. Okazuje się, że śnieżyca w Skopje kompletnie zdezorganizowała pracę macedońskiego lotniska i większość lotów z i do Aleksandra Wielkiego odwołano.
Wigilia na lotnisku
Rozpoczyna się gorączkowa kalkulacja i poszukiwania – jak zdążyć na święta? Następny bezpośredni lot do Skopje za trzy dni. Niektórzy na wariackich papierach decydują się lecieć do Sofii lub Salonik, o ile odzyskają bagaż. Inni szukają alternatyw następnego dnia: przez Zurich, Wenecję, Ljublanę… Ceny biletów zmieniają się z minuty na minutę. Tymczasem jedyne, co może doradzić oddelegowana pracownica lotniska, to przebukowanie rezerwacji, nocleg w hotelu i ewentualne późniejsze domaganie się zwrotu kosztów.
W całym tym zamieszaniu przechodzę własny mały Wielki Wybuch. W Polsce na trzech stanowiskach komputerowych trwa właśnie generalny nasłuch lotniczy, obserwacje południowych lotnisk oraz międzynarodowych połączeń autobusowych ze stolicą Macedonii. Zagubiona pośród pozbawionych bagażu i przygnębionych faktem oddalającej się świątecznej wieczerzy Macedończyków, miotam się między wyborem hostelu a łapaniem blablacara do domu. Podczas gdy ja niemal rezerwuję kilkunastogodzinny lot przez Wenecję do Skopje, niektórzy Macedończycy wyciągają… potrawy świąteczne.
Na lotnisku zaczyna się prawosławna wigilia. Jedni czekają na walizki, inni częstują się suszonymi owocami, orzechami, ciasteczkami. Jedna z pań wyciąga nawet pokrojonego w kwadraciki burka z dyniowym farszem.
Nie ulegam świątecznej atmosferze. Z nerwami jak postronki, przechodzę krótkotrwały, acz intensywny kryzys, gdy podłączona do wyczerpanego telefonu ładowarka odmawia współpracy. Perspektywa utraty środka komunikacji ze sztabem wywiadowczym sprawia, że żądam ewakuacji.
Ładowarka albo Polenmarkt na Schönefeld
Bezużyteczna ładowarka ląduje w koszu, a ja łapię ostatnią tego typu w dziale dla podróżników od siedmiu boleści. Prawie przegryzam kabelek, gdy po podłączeniu telefon wciąż nie reaguje. Z desperacją przeczesuję wzrokiem koczujących na lotnisku, wypatrując symboli nadgryzionego jabłka. Przepraszam, czy mogłabym pożyczyć ładowarkę? Ach, to nowszy model… Czy ten tablet…? Hm, jednak nie… Czego pan słucha? A jaka jest ładowarka? Nie, nie, dziękuję….
Moje próby w końcu przyciągają uwagę czekającego przy wyjściu z hali przylotów mężczyzny. Pyta o model telefonu i prosi o pokazanie ładowarki, przedstawiając się jako właściciel sklepu ze sprzętem elektronicznym.
– Bo wie pani, akurat mam przy sobie taką ładowarkę. Jeśli dopłaci pani piątkę, oddam ją, a wezmę tę nową. Co pani na to?
Moje poznańskie węże w kieszeni w tej sytuacji gotowe są przystać na wszystko. Po przekonaniu się, że ta ładowarka jest akceptowana przez mój dogorywający telefon, bez zbędnych negocjacji dobijam targu.
Etap „@#$%?!” i „niech mnie ktoś przytuli” mam już za sobą, pora więc przejść do fazy „ahoj, przygodo!”. Wracam do opustoszałego już okienka w celu sprawdzenia, ile zapamiętałam z kursu pilockiego na temat dochodzenia praw klienta. Po krótkiej wymianie zdań składam wstępną reklamację, udaje mi się również uzyskać darmową kawę i ciepły posiłek.
Odchodząc od okienka, mijam panią z mojego nieodbytego lotu, której… zaginął bagaż. Później okaże się, że miała szczęście w nieszczęściu – walizka trafiła do samolotu, który tego dnia również nie opuścił lotniska.
Kiedy siadam do stolika, z zasłyszanej rozmowy dwóch Macedonek dowiaduję się, że jutrzejszy lot z Wenecji do Skopje właśnie został odwołany. Uśmiecham się triumfalnie pod nosem.
Przecież od razu wiedziałam, że podróż do Salonik to lepszy pomysł…
Druga część przygody tutaj.
Copyright zdjęcia tytułowego: VanveenJF on Unsplash
Fantastyczne przygody 🙂 Ja w tym czasie byłem w serbskiej wojwodinie ale droga lądowa. Nie lubię samolorie i nawet do Macedonii zawsze do tej pory jechałem pociągami. Czasem były jakieś utrudnienie czy przygody ale widzę że to nic w porównaniu do Twojej epopei 🙂