Ana, prawnuczka Aleksandra

Jest chłodne, wtorkowe popołudnie. Centrum ponownie oblegają studenci, wylewając się stopniowo ze swoich kryjówek po fali pierwszych kolokwiów i egzaminów. Dzwoni do mnie dokładnie w momencie, w którym mijam Justyniana Wielkiego. Ona zmierza w moim kierunku spod Aleksandra. Spotykamy się w połowie drogi.

– Aleksander Wielki to najlepsze, co mogło przytrafić się tej ziemi – powie mi potem. Ana, dumna spadkobierczyni aleksandryjskiego dziedzictwa. Patriotka, jak sama mówi o sobie. Ambitna, oczytana. Coraz rzadziej spotykana skarbnica Małych Historii. Zafascynowana historiami swoich pradziadków, dziadków, rodziców. Kiedy mówi, właściwie nie zadaję pytań. Tylko słucham. O pięknie Macedonii, dziedzictwie antycznym, setkach dowodów na ciągłość historyczną między pokoleniami Aleksandra a rówieśnikami Any. I o dziecięcej zabawie, która najlepiej obrazuje przewagę współczesnego macedońskiego nad greckim.

Zapytaj Greka o Dzeusa. Powie ci, że bóg piorunów, że pan Olimpu. Zapytaj, co znaczy imię „Dzeus”. Nie wiedzą! – uśmiecha się triumfalnie. Oczy jej błyszczą, a zamówiona herbata stygnie, bo nie ma czasu upić choćby kropli. – „Dzeus” to „ten, który widzi”. Wiesz, jak bawią się wszystkie dzieci macedońskie? – Ana nie czeka na odpowiedź, tylko zakrywa dłońmi oczy, po czym odsłania je z przyciszonym okrzykiem – Dze! Widzę cię! – i wybucha śmiechem.

Spoglądam na stolik niedaleko, przy którym siedzi mała dziewczynka. Z zainteresowaniem przypatruje się Anie. Gdy w parę minut później pojawia się kobieta z talerzem frytek, dziewczynka podskakuje na fotelu. „Mama! Dze, dze!” domaga się, zasłaniając oczy.

A Atena? Córka Dzeusa? – kontynuuje Ana, nie zwracając uwagi na otoczenie. Jest w swoim żywiole. Pędzi, jakby chciała prześcignąć własną opowieść – Inną formą jej imienia jest Atina. Grekowi to nic nie powie. A Macedończykowi? – dramatyczne zawieszenie głosu, po czym błyskawiczne przejście na macedoński. – Ti si tatina, ti si mojata kjerka. Jesteś taty, jesteś moją córką. Tak do mnie mówi tata.

Pytanie za milion dolarów

Nie sposób wejść jej w słowo, gdy tak roztacza wizję antycznej, potężnej Macedonii. Kiedy zagłębia się w rodowód Aleksandra Wielkiego. Sięga do Biblii. Z pamięci cytuje fragmenty, w których pojawia się wzmianka o Macedonii, choć o innych częściach Starego czy Nowego Testamentu wie niewiele. Rzuca nazwiskami archeologów i historyków popierających w konflikcie z Grecją stronę macedońską. Stwierdza, że wszystkie nowe dokumenty opowiadają nie o greckim, ale o macedońskim rodowodzie Aleksandra.

– Parę lat temu wybuchła medialna bomba z powodu brytyjskiego telewizyjnego quizu, coś w rodzaju Milionerów. Finałowe pytanie: Jakiej narodowości był Aleksander Wielki? Dwie odpowiedzi: greckiej i macedońskiej. Zapytani wybrali grecką. Czerwone światło. Oni stracili pieniądze, ale każdy Macedończyk poczuł, jakby właśnie wygrał milion!

Próbuję wyprowadzić nas ze starożytności i zagaduję o rewolucjonistów, przebudzenie narodowe, czasy Jugosławii. Z Any jakby zeszło powietrze. Zastanawia się przez moment.

Opowiadając o czasach osmańskich, o epizodzie słowiańskim, o Serbii czy Bułgarii, Ana nie zapala się jak olimpijski ogień. Wspomina, że spotkani Serbowie w jej wieku bywają zdumieni, że mówi „tak dobrze po serbsku”, choć przecież mówi po macedońsku.

Nasi sąsiedzi nie mają pojęcia o Macedonii. A my wiemy o nich wszystko. Dla nich nie istniejemy. I to nas boli.

Bułgarzy? Śmiech. Właściwie nikt nie wie, o co im chodzi, oni chyba sami tego nie wiedzą. Jesteśmy podobni, więc jesteśmy Bułgarami? Ogórek też wygląda jak cukinia, czy to znaczy, że mamy o wszystkim mówić ogórki?

„Jestem zawiedziona młodymi Macedończykami”

Ana wychowała się w dzielnicy Čair, w której od dziesięcioleci mieszkała jej rodzina, po sąsiedzku z osiadłymi tu dawno rodzinami albańskimi. Twierdzi, że nie odczuwa konfliktu albańsko-macedońskiego. To jak w takim razie doszło do wojny?

– Wojnę sprowadziły nam Stany Zjednoczone i ówczesny rząd. Po walkach w Kosowie USA zapłaciło gigantyczne pieniądze SDSM, żeby przyjęli Kosowarów. Z dnia na dzień rzesza ludzi została po prostu wtłoczona do naszej okolicy – obrazowo gestykulując, relacjonuje Ana. – Albańczycy z Kosowa nie są jak nasi Albańczycy. Ci nowi są agresywni. To oni doprowadzili do wojny – zawiesza na chwilę głos. I nienaturalnie cicho kończy – Przez nich musieliśmy wyprowadzić się z Čairu. Z domu, w którym mieszkali moi dziadkowie. W zgodzie i traktowani z ogromnym szacunkiem przez sąsiadów Albańczyków.

Czy myśli, że możliwa jest nowa wojna?
Bez zastanowienia odpowiada, że wątpi. Ma nadzieję, że jej pokolenie jest mądrzejsze od poprzedniego, a nawet jeśli nie – ludzie po prostu nie są gotowi, by walczyć. Nikt nie chce wojny. A politykom się ona nie opłaci, bo nie napełni ich kieszeni.
No właśnie, co z tą polityką? Czy weźmie udział w wyborach?
Wzrusza ramionami.
Czy młodzi ludzie nie powinni czegoś zmienić?
Unosi głowę, oczy znów jej się zapalają.

Jestem zawiedziona młodymi Macedończykami. Moim zdaniem, nie powinnaś nawet pytać zbyt wielu ludzi o projekt Skopje 2014. Nie będą ci odpowiadać tak jak ja, z serca, jak czują, tylko tak, jak chce tego partia, którą popierają. Rozmawiałam ze znajomymi, którzy brali udział w Kolorowej Rewolucji i oblewali pomniki farbą. Pytałam: po co? Dlaczego?
Nie wiedzą. „Tak robili we Francji”. Super. I co? „I zmienili im jedno prawo”. A czy nam zmienili? „Nie”. Ręce opadają. 

Przyznaje, że tak ogromna liczba pomników i rzeźb to pewnie przesada. Ale być może są potrzebne, by obudzić społeczeństwo? By pokazać, z czego może być dumne?

To moje Skopje

Nagle Ana uśmiecha się lekko i po raz pierwszy patrzy gdzieś w przestrzeń, nie prosto na mnie. Zaczyna opowiadać o swojej babci. Pewnego razu, już po przebudowie placu Macedonia i jego okolic, zaproponowała babci wyjście do teatru. Ta zgodziła się z radością, bo od kilkunastu lat nie widziała centrum Skopje.

Gdy przekraczały Vardar, babcia zatrzymała się w połowie mostu, chłonąc roztaczający się widok. Spoglądała na wybudowany w ramach projektu teatr na brzegu rzeki. W oczach pojawiły jej się łzy. Ana zaniepokojona podeszła do babci.

Nie mogę uwierzyć własnym oczom. To teatr, do którego chodziłam z twoim dziadkiem – szepcze babcia ustami Any. Kiedy dwudziestoparolatka wyjaśniła, że babcia się myli, że to nowo wybudowany teatr, babcia pokręciła głową.

Anie szklą się oczy. Po chwili otrząsa się z lekko zażenowanym uśmiechem, dopowiadając ze starczym cieniem za plecami.

– Tak to wyglądało przed trzęsieniem ziemi. To mój teatr. Moje Skopje.

Scroll to Top