Nie uważam się za eksperta od stosunków społecznych w Republice Macedonii i na Bałkanach. Nie jestem wykwalifikowanym politologiem ani antropologiem. Moja wiedza opiera się na ścianie książek i przepełnionym folderze artykułów w kilku językach z całego świata, lecz przede wszystkim – na rozmowach i spotkaniach.
Czy Macedończycy będą mówić po albańsku?
Rozmowach z profesorami, studentami, działaczami społecznymi, politykami, w tym również obecnym ministrem kultury w macedońskim rządzie, z dziennikarzami i przedstawicielami innych zawodów, głównie sektora turystycznego. Ale również swobodnych dyskusjach przy kolejnych kawach: mrożonych w Macedonii, sączonych leniwie espresso w Albanii. Na wyłapywanych okruchach w zaciszach zawsze gościnnych i rozgrzewanych ciepłem uśmiechu domów. Nawet jeśli przez łzy, gdy słowa traciły lekkość i mimowolnie nasycały się goryczą.
Wierzę w moc słów, siłę języka. Dlatego w Macedonii za punkt honoru przyjęłam, by starać się posługiwać językiem najbliższym osobom, z którymi rozmawiałam. Jednak nie wszędzie było to możliwe. Niektórzy moi rozmówcy posługiwali się odmianą macedońskiego, którą z trudem odcyfrowywałam. Niektórzy mieszaniną macedońskiego i serbsko-chorwackiego. Chociaż przysłuchiwanie się romskim pieśniom podbiło moje serce, ich zrozumienie przebiegało raczej na poziomie emocjonalnym niż leksykalnym. Albańczycy z wyrozumiałym uśmiechem przyjmują moje próby zamówienia sobie kawy czy kupienia byrka w ich języku ojczystym, na więcej jednak się nie porywam.
Mimo wszystko, próbuję. Próbuję, ponieważ próby te przyjmowane są z życzliwością, entuzjazmem i radością. Nikt nie zmusza mnie do wkuwania słówek i reguł gramatycznych, moją świadomą decyzją jest chęć wniknięcia do czyjegoś świata przez język, którym się posługuje, i w ten sposób lepsze jego zrozumienie.
Ustawa o dwujęzyczności
Czy Macedończycy będą mówić po albańsku?
Przed paroma dniami w różnych zakamarkach Internetu wpadłam na wpisy komentujące projektowaną w macedońskim parlamencie ustawę o dwujęzyczności. Zarys tejże został już przegłosowany, obecnie trwają prace nad ewentualnymi poprawkami. Projekt ten nie jest niczym nowym – rozszerza założenia Porozumienia Ochrydzkiego z 2001 roku na terytorium całego kraju. Do tej pory w gminach, w których jakaś mniejszość etniczna liczyła od 30% populacji, obowiązkiem władz lokalnych było wprowadzenie możliwości załatwiania spraw urzędowych oraz podjęcia edukacji w języku danej mniejszości. Powstawały więc gminy dwujęzyczne, z których najwięcej było oczywiście albańskich, ale również serbskich, tureckich czy jedyna na świecie gmina z urzędowym językiem arumuńskim. Obecny rząd Zorana Zaeva w koalicji z partiami albańskimi zaproponował, aby oficjalnym drugim językiem urzędowym na całym terytorium Republiki Macedonii stał się język albański – którym posługuje się przynajmniej czwarta część społeczeństwa, tj. najliczniejsza mniejszość narodowa kraju.
Projekt od początku bulwersował społeczeństwo. Partia VMRO-DPMNE z Nikolą Gruevskim na czele natychmiast nazwała ruch Zaeva pierwszym krokiem do oddania Albańczykom części Macedonii i podziału kraju. Nie trzeba chyba dodawać, że podobne działania nie sprzyjają budowaniu więzi albańsko-macedońskich, a tym bardziej studzeniu nacjonalistycznych nastrojów w społeczeństwie. Zdumiewa mnie natomiast fakt, że osoby, uważające się za wielbicieli i ambasadorów Macedonii i szerzej – Bałkanów, ulegają nacjonalistycznej, wręcz rasistowskiej narracji, karząc niejako Albańczyków – wszystkich, nie tylko zamieszkujących Macedonię – za polityczne przepychanki na szczeblach macedońskiej władzy.
Osobiście uważam pomysł wprowadzenia dwujęzyczności za nietrafiony. Albańczycy zamieszkują obszary zachodniej i północnej Macedonii i albańskie tablice w okolicach Strumicy czy Krivej Palanki to wyrzucanie pieniędzy. Tym samym ludzie, którzy krytykowali megalomańskość projektu Skopje 2014, wpadają w populizm, tłumacząc dwujęzyczność potrzebą integracji społeczeństwa. Tylko z kim ma się integrować mieszkaniec przywołanej Strumicy? Z Grekiem pod albańską tablicą
Krok ten wydaje się bezmyślnym wypełnieniem obietnic wyborczych, co ma utrzymać albańskich wyborców w kręgu SDSM i Zorana Zaeva. O ile nie można odmówić rządowi szeroko zakrojonej kampanii reform i dynamicznie przebiegających rozmów z sąsiadami, mającymi doprowadzić do zażegnania dotychczasowych konfliktów i wreszcie – wstąpienia w struktury NATO i Unii Europejskiej, przyjęta taktyka „cel uświęca środki” nie może budzić poklasku. Co więcej, prowadzi do coraz głębszego rozłamu społecznego i narastającej wrogości międzyetnicznej.
Narzucenie Macedończykom obowiązku nauki języka albańskiego z pewnością nie przyczyni się do zainicjowania dialogu międzykulturowego, Albańczyków z kolei nie zmotywuje to do podjęcia trudu przyswojenia oficjalnego języka kraju, który zamieszkują. Nie dwujęzyczność bądź jej brak jest bolączką Macedonii, lecz postępująca gettoizacja, segregacja i wzajemne stereotypy, spadek kilkunastu, o ile nie kilkudziesięciu lat antyalbańskiej retoryki.
Przestrzeń wspólna
Na Starej Čaršiji w Skopje obok siebie funkcjonują restauracje i kawiarnie prowadzone przez Albańczyków i Macedończyków. Nie raz widziałam, jak ci starzy przyjaciele przysiadali się do siebie, sącząc rakiję lub mocną turecką herbatę. Przestrzeń, którą dzielili, jednakowo należała do każdego z nich.
W czasie swoich włóczęg po miastach i wioskach trafiłam w miejsce, w którym miałam okazję wziąć udział w niesamowitym nabożeństwie czy spotkaniu modlitewnym. W cerkwi, która za czasów panowania Imperium Osmańskiego była meczetem, zgromadzili się prawie wszyscy mieszkańcy wioski – jakieś trzydzieści osób – i każdy w ciszy odmawiał swoją modlitwę. A byli tam muzułmanie, prawosławni i jeden grekokatolik. Macedończycy i Albańczycy.
W czasie swoich włóczęg po miastach i wioskach trafiłam w miejsce, w którym miałam okazję wziąć udział w niesamowitym nabożeństwie czy spotkaniu modlitewnym. W cerkwi, która za czasów panowania Imperium Osmańskiego była meczetem, zgromadzili się prawie wszyscy mieszkańcy wioski – jakieś trzydzieści osób – i każdy w ciszy odmawiał swoją modlitwę. A byli tam muzułmanie, prawosławni i jeden grekokatolik. Macedończycy i Albańczycy.
To nieprawda, że w Macedonii nie ma mieszanych małżeństw albańsko-macedońskich. Ba, w niektórych przygranicznych wioskach żywa jest jeszcze tradycja „sprowadzania” żon Albanek przez Macedończyków, którzy wyjeżdżają w poszukiwaniu pracy do Tirany czy Prištiny. Smutnym faktem jest jednak segregacja w edukacji oraz coraz ciaśniejsze zamykanie się mniejszości albańskiej na Macedończyków – i odwrotnie. Niekiedy zarzuca się Albańczykom niewierność w stosunku do kraju, którego obywatelstwo przyjęli. Jak jednak wymagać przywiązania do państwa od osób, które od dekady były szkalowane przez władzę i traktowane jako grupa drugiej kategorii, społecznie i ekonomicznie nieprzydatna, a wręcz jako potencjalne zagrożenie?
Macedonii jest w tej chwili potrzebne mądre, wrażliwe społeczeństwo, nastawione na dialog i współpracę, na poszukiwanie owocnych podobieństw i inspirujących przeciwieństw. Tacy ludzie, takie stowarzyszenia i wspólnoty istnieją, działają, ale poza mainstreamem, w dodatku nie są tak nośnymi tematami medialnymi jak bójki w parlamencie i alarmujące nagłówki wróżące Republice bliską apokalipsę.
Tymczasem dwie szkoły podstawowe w Skopje zainicjowały fantastyczny projekt. Nauczyciele ze szkoły imienia Lazo Trpovskiego ze zdominowanej przez Macedończyków dzielnicy Karpoš oraz z Lirii z uchodzącej za albańską dzielnicy Čair organizują szereg aktywności dla dzieci albańskich i macedońskich, które poprzez zabawę, naukę i wspólne wycieczki mają wreszcie możliwość poznania siebie nawzajem. Owoce tej współpracy już są widoczne, a zmiany zachodzą nie tylko wśród dzieci, które do tej pory unikały wzajemnego kontaktu, ale także w ich rodzicach.
W zapomnianym nieco, stojącym na uboczu klasztorze bektaszytów w Tetovie usłyszałam od ostatniego przebywającego tam derwisza, że pięknem Macedonii jest jej niejednorodność. Macedonia jest jak mozaika składająca się z setek pozornie niepasujących do siebie elementów, które w całości tworzą dzieło sztuki. W całości, nie w rozbitych fragmentach.
zgadzam się całkowicie, że wprowadzenie języka albańskiego jako urzędowego na terenie całego kraju to poroniony pomysł. Jest on tylko w interesie Albańczyków, Macedończycy nic na tym nie zyskują. Trochę to będzie przypominać sytuację z Finlandii, gdzie w całym państwie przymusowo uczy się szwedzkiego, podczas gdy Szwedzi zamieszkują tylko niewielki obszar na wybrzeżu. Finlandia stoi na daleko wyższym stopniu rozwoju demokratycznego, ale i tak budzi to duże opory i kontrowersje.
A albański do łatwych języków nie należy…